kinect_logo

Historia kontrolerów do gier oraz symulatorów pojazdów nie jest specjalnie skomplikowana - bardzo szybko opracowano najwygodniejsze rozwiązania i rzadko kiedy znajduje się ktoś chętny do zejścia z utartych szlaków. Można powiedzieć, że panuje tutaj zdrowa zasada - bez sensu jest naprawianie i wynajdowanie na nowo tego, co najzwyczajniej w świecie działa. Tak więc kontrolery do gier od czterech dekad właściwie się nie zmieniają - mamy stare, dobre joysticki, nieco nowsze pady oraz niezastąpione w swojej precyzji myszki. Co jakiś czas pojawiają się jednak tacy, którzy próbują wynaleźć koło na nowo. Pojawiają się "rewolucyjne" wynalazki, które sterowanie w grach mają wynieść na kolejny poziom doskonałości i sprawić, że gracze już nigdy nie powrócą do starych przyzwyczajeń. Zazwyczaj w takich sytuacjach rusza tak ogromna kampania reklamowa, że sztucznie wykreowane trendy potrafią się utrzymać nawet do kilku lat. Później jednak zaczyna działać coś w rodzaju rynkowej selekcji naturalnej i wszystko wraca na stare tory, przynajmniej do czasu następnej szajby marketingowej. Tak wyglądała historia wynalazków pokroju rękawic do sterowania czy cały temat z wirtualną rzeczywistością i hełmami oraz goglami do jej obsługi. Na naszych oczach kończy się właśnie kolejna fala fascynacji wymyślnymi urządzeniami do grania - do lamusa powoli odchodzą tak zwane "kontrolery ruchowe", które miały wywrócić branżę elektroniczną do góry nogami i sprawić, że już nic nie będzie takie samo. Wyróżnić możemy dwa gatunki kontrolera ruchowego - w jednym z nich kontrolerem są przedmioty "widziane" przez kamerę podłączoną do konsoli lub komputera, w drugim kontrolerem jest cały gracz, a jego ruchy do gry przenosi specjalnie skalibrowana kamera. Wszystko wyglądało pięknie na papierze i w filmach reklamowych, "w praniu" nie było już jednak tak różowo. Kontrolery ruchowe okazały się wysoce nieprecyzyjne, bardzo często też postaci na ekranie nie reagowały wcale na wysyłane im sygnały. Nie wspominając już o tym, że granie dłuższe niż półgodzinne kończyło się zwyczajnym zmęczeniem, co nie każdemu przecież odpowiada jako forma relaksu...